Witajcie :-)
Bangi lub jak niektórzy piszą Bangui, to stolica Republiki Środkowej Afryki. Jak dla mnie miasto brzydkie, nieprzyjazne i niebezpieczne. Jednak nie ma innego wyjścia, trzeba w nim wylądować, bo tylko tutaj jest lotnisko międzynarodowe. Zanim jednak udało nam się tam dotrzeć mieliśmy przystanek w Madrycie. Stąd był lot do Bangi i tutaj postanowiliśmy się także na chwilę zatrzymać. Madryt bardzo mi się spodobał, ale był jednak tylko przygotowaniem do dalszych wojaży. W wolnych chwilach relaksowałam się przy moich ukochanych czółenkach testując nowo zakupioną nitkę. Wiedziałam, że w Bangi będziemy nocować u polskich księży na misji w Bimbo, więc zrobiłam dla nich mały prezent :-)
Powstały dwa krzyżyki, według wzoru Jane Mclellan LINK.
Trochę się różnią dolnym ramieniem, bo się pomyliłam i już nie odcinałam, ale jakby co to trzymam się wersji, że taki był zamysł :-) Poniżej pozuje wersja pierwsza (ta z modyfikacją :-) jeszcze w Madrycie.
W trakcie pobytu powstały kolejne dwa, w innym kolorze i według innego wzoru, ale nie zrobiłam im zdjęć, a ponieważ poszły w dobre ręce, to tak musi zostać :-)
Tak zaopatrzona dotarłam do Bangi. Zdjęć nie mam, bo nie sposób je w mieście zrobić, gdyż ludzie agresywnie reagują na wyciągnięty aparat, czy komórkę. Zamieszczam dla poglądu zdjęcia z lotu ptaka:
Tak naprawdę to jakby duża wioska z domkami, lepiankami i tylko kilka większych budynków otoczonych wysokim murem i drutem kolczastym, a jedyna porządna droga to stary pas startowy dla samolotów. W samym mieście przerażające wrażenie robią wozy opancerzone wojsk ONZ stojące na każdym większym skrzyżowaniu, czy rondzie. Oczywiście żołnierze z ostrą bronią z różnych krajów. Oficjalnie pilnują pokoju, ale czasem miałam wrażenie, że także interesów różnych państw.
Zrobiłam im tylko jedno zdjęcie przez okno i to tylko jak parkowali:
Cóż, kraj w stanie wojny. Z przyjemnościę więc wyruszyliśmy na prowincję, do miejscowości Bayanga, czyli do dżungi. Samolocik mały, ale bezpiecznie nas dowiózł :-)
Lecąc w zasadzie cały czas widać było nieprzebrane lasy, a tutaj ciągle grzmią, że są wycinane i to prawda. Bardzo bym chciała żeby jednak te, które widziałam ocalały.
Lotnisko małe, trawiaste :-)
i jesteśmy :-)
I od tego momentu się działo, oj się działo. Napiszę o tym jednak już w kolejnym poście. A teraz tylko jeszcze powiem, że w drodze powrotnej musieliśmy trzy dni spędzić w Bangi, a że długie spacery po mieście raczej nie wchodziły w grę, to wyciągnęłam z dna walizki …. i postawiłam na mocno nie-afrykański klimat :-)
Zakupiłam na Etsy zestaw do dwustronnych zawieszek z myślą, że będą na choinkę LINK. Są to urocze Babuszki na cztery pory roku. To przód z wersji zimowej. Teraz jeszcze tylko tył i wiosna, lato i jesień. W tym miesiącu raczej nic więcej nie zrobię, więc tę część wysyłam do XGalaktyki :-) LINK. Zeszły miesiąc odpuściłam, ale to był wypadek przy pracy, więc wracam :-) Haftowane na plastikowej kanwie z zestawu, na dwie nitki. Wzór piękny, ale wymagający, a efekt mnie zdecydowanie zadowala.
Na tym kończę, ale obiecuję, że następnym razem będzie dużo Pigmejów i kolejna część zdjęć z wręczania prezentów :-)
Pozdrawiam Was serdecznie i gorąco :-)
do zobaczenia
Justyna
Ojejciu... nie ukrywam, że mam ciarki od samego opisu Bangi i tych kilku zdjęć zdjęć, które udało Ci się zrobić... Wykazałaś się wielką odwagą udając się w takie miejsce. Serio. Przyznaję szczerze, i nie ukrywam - Ja bym się nie odważyła. Tym większy mam dla Ciebie podziw! No i to, że umiałaś zająć się robótkami... :) jesteś po prostu niesamowita :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że kolorowe frywolitkowe krzyże to piękny prezent :)
Dziękuję za Twoje słowa, ale z tą odwagą to, nie do końca prawda. Po prostu wiedziałam, że muszę się dobrze przygotować. Wiedzieć kto mnie/nas odbierze, ma samochód i tak dalej. Nie jest to wyprawa "w ciemno" I tutaj bardzo pomogli nam właśnie księża z misji. Oni są bardzo życzliwi. A poza tym moja koleżanka, do której jechaliśmy wszystko koordynowała. Tam się wszyscy Polacy znają, bo jest ich w całym kraju może ze 20.
UsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Uważam że i tak - mając takie zaplecze, pomoc i wsparcie - jesteś odważna :) bo nawet w takiej sytuacji, z takim przygotowaniem, chyba nie zdecydowałabym się na taką podróż. Wielki szacunek dla Ciebie i cieszę się, że -nawet jeśli tylko wirtualnie- mogłam poznać kogoś takiego jak Ty :) :) :)
UsuńFrywolitki zachwycają jak zwykle, hafcik, a właściwie to haft pełną gębą, jest piękny i pełen uroczych detali ale najważniejsze co mi się nasuwa po przeczytaniu tego posta, to szczery podziw dla Ciebie i ulga, że już jesteś w domu. Pozdrawiam nocną porą😊
OdpowiedzUsuńJustynko odbyłaś tak niezwykłą i tak niesamowitą podróż ze dwa razy czytałam Twojego posta z zapartym tchem, a czasami i z lekkim strachem oraz ciarkami. Masz nie tylko wielkie, dobre serce, ale również odwagę, której mnie chyba by zabrakło. Cieszę się ogromnie, że zarówno dotarłaś jak i wrociłaś szczęśliwie. Jesteś kochana wielka ❤. A frywolitki są śliczne, piękną pamiątkę będą mieli księża. Hafty również wspaniałe, uwielbiam Matrioszki :))). Buziaki!
OdpowiedzUsuńJustynko, jak napisałam wyżej, aby pojechać do RCA trzeba się po prostu dobrze przygotować i nie ma tutaj wielkiej odwagi. Ja już tam byłam w 2011 roku i trochę wiedziałam i widziałam, aczkolwiek nie było tam wtedy wojny i wojsk międzynarodowych. Trzeba rzeczywiście zachowywać zasady i nie prosić się o kłopoty, zwłaszcza, że wyróżniamy się z daleka. A prowincja to już zupełnie inna bajka, tam mogłabym mieszkać :-)
UsuńPozdrawiam serdecznie :-)
To co pokazałaś nie ciekawie wygląda, dobrze że to Twój drugi raz i wiesz co i jak.Pracuś jesteś i w podróży śliczności zrobiłas.
OdpowiedzUsuńŚliczne frywolitkowe krzyże, a haftowana zimowa Matrioszka to już odlot, no przecudna jest :) Oczywiście jednym tchem przeczytałam opis podróży (super, że podajesz tyle szczegółów, ciekawość zaspokojona:)) i już nie mogę się doczekać kolejnej części :)
OdpowiedzUsuńOjeju! Pisz szybciutko, co się działo po wylądowaniu, bo czytałam Justynko z wypiekami na twarzy:) Uwielbiam takie relacje z podróży! Piękne krzyżyki - zakładki. Cudowna babuszka zimowa.
OdpowiedzUsuńUściski dla Ciebie.
Ta leśna polana w lesie na zdjęciu wygląda trochę jak nasza Polska haha! Krzyże frywolitkowe piękne, a Bangi, muszę przyznać, że wygląda bardzo nieprzyjaźnie... Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, to niesamowicie ekstremalna wyprawa, nie tylko bałabym się zapuszczać w takie rejony, ale samo przygotowanie takiej podróży, by mnie przerosło nerwowo - u mnie wyjazd do Wrocławia to już tygodniowy rajzefiber z migreną murowany;-) Dlatego podziwiam, ale też i trochę zazdroszczę przygody:-)
OdpowiedzUsuńRobótki piękne!
Justynko niby byłam na bieżąco z Twoja podróżą ,ale jak teraz czytam ta relację to Bogu dziękuję, że już jesteś w domu . Ekstremalna wyprawa, nie dla mnie . Podziwiam za odwagę przede wszystkim.
OdpowiedzUsuńfrywolne krzyże przepiękne a zimowa matrioszka cudowna. Dobrze że mogłaś czymś zając myśli i ręce :-)
Buziaki i czekam z niecierpliwością na dalsza część relacji.
Super fotki i opis,frywolitka prześliczna.
OdpowiedzUsuńNie lubię latać, a jak przeczytałam o tym małym samolociku to mnie dreszcze przeszły.
OdpowiedzUsuńCiężko się żyje w takim kraju, gdzie na każdym kroku jest się pilnowanym...
Pozdrawiam :))
Swietna przygoda. Mnóstwo wspomnień i babuszka urocza :):):)
OdpowiedzUsuńPodziwiam za odwagę! To niesamowite, że tyle lat już jestem "w blogowym życiu", a tu takie zaskoczenie mnie spotkało, myślałam, że już wszystko widziałam;) Jakże ciekawą osobą musisz być i do tego skromną. Piękna frywolika, a podróż będę śledzić z wielką przyjemnością! Powodzenia.
OdpowiedzUsuń